Taki jestem.

Taki jestem.
Lubię spanie i godzinę świni (dziś już miałem).

sobota, 24 grudnia 2011

niedziela, 18 grudnia 2011

Świąteczne porządki

Przez kilka dni nie mogłem rozgryźć zagadki - wcześniej w trakcie godziny świni, wykonując dzikim pędem rundki po mieszkaniu, zgrabnie się odbijałem od oparcia sofy i grzałem z powrotem do przedpokoju, tam waliłem główką z rozpędu w drzwi i zawracałem znowu do salonu. Teraz od niczego się nie odbijam, bo jakoś mam dużo miejsca na środku pokoju na nawrotkę. W końcu skumałem, że przemeblowanie było. Poprzednio było trochę lepiej, łatwiej było mi się do kaloryfera przytulić. No ale okej, niech będzie. Póki co nie mam siły na przestawianie kanapy na jej stare miejsce, ale kto wie, jak będę miał wolniejsze popołudnie, to zobaczę, co się da zrobić.

Zostałem wczoraj sam w jak nigdy posprzątanym, błyszczącym domu. Nieswojo się czułem bez swojskiego rozgardiaszu. Trochę pokombinowałem i się okazało, że z ustawionej w nowym miejscu sofy jest bardzo dobry dostęp do stołu. A na stole? Kochani Państwo!! Chyba mi chcieli wynagrodzić brak koninki przez ostatnie dwa dni - czternaście lukrowanych muffinów!!!!!!! Temu czternastemu ledwie dałem radę. Brzuszek mi się potem niepewny zrobił, więc musiałem wziąć coś na trawienie - a że nalewka w lodówce, a lodówki też jeszcze nie potrafię otwierać, to postanowiłem tradycyjnym sposobem - celulozą. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Wyjątkowo smakowita ta celuloza była w dniu wczorajszym, cała w mikołajki i choinki. Podobno prezenty w tym roku w związku z tym niezapakowane będą. Podobno to jest dramat jakiś.

Zachodzę w głowę, dlaczego Pańci nic z tej przedświątecznej atmosfery miłości do bliźniego się nie udzieliło - od dobrych kilku kwadransów muszę oglądać świat przez kraty. Oraz wysłuchiwać lżenia, że jestem skunksem i mendą. Podobno rzadko się zdarza, żeby w domu był aż taki porządek, a tu teraz lukier wbity w podłogę. Wyśmiała mnie też, jak próbowałem ugryźć tę olukrzoną podłogę. Nie będę głośno mówić, co o tym myślę, bo w skrytości ducha jednak liczę na jakiś skromny, choćby niezapakowany prezent.

Kilka obrazków z mego życia:

Tutaj jem kostkę, zawsze jestem CZUJNY, nawet jedząc kostkę, więc jestem gotowy do skoku w każdej chwili:

A tutaj moja piękna, krokodyla paszczęka, która wzbudza taki popłoch w Żurawińcu. A tak sobie słodko patrzę! Jakiś czas temu napotkany pan zabrał w popłochu swoje dzieci na drugą stronę ścieżki, nerwowo i BARDZO GŁOŚNO im wyjaśniając, że takie pieski zjadają dzieci. Popatrzyłem na niego z politowaniem, odwróciłem się tyłkiem i majestatycznie się oddaliłem.

wtorek, 13 grudnia 2011

Śmierć kliniczna

Prawie zadusiłem Pańcię.

Najpierw położył się Pańcio - wyjątkowo dziś od rana nerwowy, aż go złapał katar i poszedł spać. Potem Pańcia. Ja więc swoim sposobem odczekałem, aż zaczną w miarę miarowo oddychać, i delikatnie, łapka za łapką, podciągnąłem dupkę i władowałem się na łóżko. Dupka wprawdzie ostatnio jakaś ociężała, a wczoraj wręcz od gości usłyszałem "a co on taki tłusty się zrobił"!!! Skandal i przede wszystkim brak kindersztuby. Po prostu Pańcio wie, że suchego nie tykam, jak się oliwką nie okrasi, a nade wszystko kocham koninę. Dostaję więc dwa razy dziennie słuszną porcyjkę. A że poza tym też żyję w dobrostanie, to mi się sadełko wzorcowo zawiązuje. Poza tym odsyłam do charakterystyki rasy, tam często piszą, że jestem wałkiem.

Wracając do drzemki - czasem mi pozwalają spać w nogach, ale ja cele sobie stawiam ambitne i nogi mnie nie satysfakcjonują. Śmielej już więc przestąpiłem do dalszego dzieła i utorowałem sobie drogę między cielskami, ustawiłem się dokładnie pośrodku i ułożyłem. Trochę się musiałem porozpychać, żeby mieć wystarczający komfort - bez komfortu drzemka jest stracona. Użyłem więc twardego noska, Pańcia zasunąłem w plecki, Pańcię pod żebro i bez zbędnych dyskusji się podsunęli. Potem wystarczyło się tylko podciągnąć w górę, żebyśmy wszyscy główki mieli na jednej wysokości.

Trochę mi jednak bark ścierpł, więc zmuszony byłem zmienić pozycję. Wdrapałem się żwawo na Pańcię, a że leżała akurat na plecach, to umościłem się na środku piersi. No i Pańcia dostała spazmów! A właściwie bardziej jakoś tak się zakrztusiła. Zdzieliła mnie pod żebra, ale potem jakoś osłabła i tylko kaszlała. Pańcio musiał mnie usunąć, bardzo gwałtowny jakiś był i nerwowo się zrobiło.

Skąd miałem wiedzieć, że aż tyle mi się przytyło??! Nie chciałem uśmiercić żywicielki :(

PS. Jak byłem mały, zaraz po przyjeździe, to nie bardzo wiedziałem, na czym polega zabawa z patykiem. Większość czasu spędzałem więc, gapiąc się na niego jak tzw. ciele na malowane wrota.

piątek, 9 grudnia 2011

Prawda jest okrutna

Dzisiejszego jakże miłego wieczoru zdradzę moją największą tajemnicę - moją największą bronią jest zapach, jaki potrafię wydzielać. Sorrrryyy, zapach to zbyt elegancko powiedziane. W charakterystyce rasy jest zapisane, że miewam problemy z brzuszkiem? Jest. Miewam? Miewam. Więc niby nie ma co histeryzować, a tymczasem Pańcia delikatna nad wyraz widocznie, bo od kiedy przyszła, ciągle marznę, bo ciągle wietrzenie. A przecież takie cienkie futerko mam!! A zima jest!!! Halo!

Poza tym moja niedyspozycja może wynikać z tego, że Pańcio mi wczoraj zapodał, zamiast przemielonego konika jak zwykle, chrupki z sosem pieczeniowym. Wprawdzie specjalnie dla mnie ten sos przyrządził, ale jak się jest pieskiem za przeproszeniem francuskim, mimo że nos mało paryski mam, to nawet taki niewinny sosik może mi źle zrobić. Oprócz tego, że właściwie MI to aż tak źle nie zrobiło. Pańci ewidentnie bardziej. Dramatyzuje według mnie. Jak weszła do mieszkania, to obejrzała dokładnie wszystkie kąty - zupełnie jakbym pół roku miał i robił z kątów toaletę. A to po prostu mój brzunio, od wczoraj energicznie pracuje, a jak pracuje, to wiadomo co.

Im bardziej śmierdzę, tym bardziej mi się wydłuża nos:


PS. Przepraszam wszystkich wrażliwych, ten post z głębokiej potrzeby serca wypłynął...
Pańcia się zamknęła w łazience i odmawia ze mną jakiegokolwiek kontaktu. Idę podnieść larum. Ciekawe kto kogo przetrzyma. Mówcie mi Cyklon B.

niedziela, 4 grudnia 2011

Kulfon według Carrolla

Moja rodzina została w bardzo trafny sposób opisany w "Krainie Chichów". W taki oto sposób:

Był tam też [...] nieskazitelnie biały pies o urodzie młodego prosięcia.
- A to Kulfon. Bulterier, jeżeli nie znacie tej rasy. [...]
Był wyjątkowo szpetny, krępy, ciasno obciągnięty skórą - jak wypchany serdelek, gotów w każdej chwili pęknąć. Oczy tkwiły po bokach głowy, jak u jaszczurki. [...] Kulfon wstał, przeciągnął się, a wtedy skóra na jego ciele naprężyła się wprost niebezpiecznie. Zbliżył się do nas na sztywnych nogach i natychmiast legł z powrotem, jakby wysiłek paru kroków skrajnie go wyczerpał.

Niezupełnie jest tak, że zamierzam zaraz pęknąć. Porównania z serdelkiem nie lubię, aczkolwiek czasem się z nim spotykam. Jaszczurki nawet nie komentuję. Natomiast wysiłek kilku kroków to wcale nie taki mały wysiłek, zwłaszcza jak się jest ciągle niedospanym. Ja nie śpię, ja CZUWAM! A ciasne obciągnięcie skórą jest bardzo praktyczne, przynajmniej się o nic nie zaczepiam.

Pysk psa pozostawał bez wyrazu, chociaż oczy bacznie śledziły wszystko. Małe brunatne węgielki oczu, osadzone głęboko w facjacie śnieżnego bałwana.

Śledzę bacznie wszystko, a i owszem, najbaczniej to, czy ktoś przypadkiem nie zamierza cichaczem wyjść z domu, zostawiając mnie samego. A potem zdziwienie, że biedny piesek z traumy sofę nadgryzł - biedny piesek musi stale przebywać w towarzystwie. Nie przebywa, to odreagowuje.

Wstał, wdrapał mi się do połowy na kolana i znów padł, jak mięsisty worek.

W połowie kolana jest najlepsza pozycja do bycia drapanym.

[...] bulteriery mają pysk absolutnie pozbawiony wyrazu, więc nigdy nie wiadomo, co sobie myślą. [...] Popatrzyłem na Kulfona, a on na mnie. Pełna pogarda. Czubek nosa jak suszona śliwka sterczał zza jednej z czterech łap.

Grunt to nie zdradzać, co się tak naprawdę myśli. Pokerowa mina to moja mocna strona. Zwłaszcza jak słyszę na spacerze jakiś niewybredny komentarz pod moim adresem. Albo jak się czegoś przestraszę - siadam sobie wtedy i patrzę. Patrzę patrzę patrzę patrzę patrzę patrzę patrzę patrzę patrzę patrzę patrzę. Aż mi strach odejdzie albo aż odejdzie obiekt, którego się boję. Zwykle to drugie. Cierpliwość cnotą bulteriera, napominałem już o tym.

Kulfon chodził za mną krok w krok, ale pomału przyzwyczajałem się i do tego.

Wspominałem, że lubię towarzystwo?

[...] co będzie z książką, to będzie, ale zaraz po powrocie [...] kupię sobie takiego psa nie z tej ziemi.

Ja nie jestem pies, ja jestem bulterier. Z innej ziemi.

Położyłem rękę na jego łbie. Bulteriery mają łby z kamienia, udają tylko, że to skóra i kości.

Jak to słusznie kiedyś Pańcio powiedział - przy mnie powiedzenie "głową muru nie przebijesz" traci sens. Wystarczająco długo powalisz, to przebijesz. Chyba że ci się wcześniej zechce spać, to nie przebijesz. Ale za to zaśniesz. I się wyśpisz.

Jedynym ciałem widocznym na łóżku była nieziemsko biała, dobrze znajoma klucha, odwrócona grzbietem do mnie - Kulfon. [...] Łapy wyprężył sztywno przed sobą. Kilka razy zadrżał na całym ciele i kłapnął szczęką. Pomyślałem, że pewnie znów śnią mu się jakieś psie koszmary. Wtedy przemówił:
- Sierść. Właśnie. Oddychać przez sierść.

Oddychanie przez sierść - rzecz niedoceniana, doskonale wpływa na dobrostan bulterierów.

Dla dopełnienia charakterystyki kilka słów o mnie ode mnie:

Lubię:
- wczołgiwać się pod łóżko i tam leżeć na pleckach przez pół nocy
- zjadać patyki
- przytulać się do kaloryfera
- jeść koninę
- mieć stały kontakt z człowiekiem - poparty stałym dotykiem

To zdecydowanie na lubię, bo i na miękkim, i w otoczeniu bliskiej memu sercu (i żołądkowi) celulozy:

Nie lubię:
- tendencyjnej komendy "złaź"
- tendencyjnej komendy "złaź", kiedy sobie w najlepsze drzemię w sypialni na poduszce
- spać na twardym

Jeszcze nie wiem:
- czy leżenie w klatce jest bardziej na lubię (bo leżę na miękkim) czy bardziej na nie lubię (bo nie mam stałego kontaktu z człowiekiem)


PS. A tak wyglądałem tuż po zakupie - na dowód tego, że teraz jestem okazem szczęścia. Wtedy byłem przykurczem z klapniętym uchem o wyglądzie wypłosza. Nie potrafiłem też nikomu spojrzeć w oczy. Teraz natomiast patrzę PROSTO I TYLKO w oczy. To się nazywa ewolucja.

sobota, 19 listopada 2011

Kaczka dziwaczka

Zjadłem następną obrożę. Juuhuuu! Została mi jeszcze klamerka, ale jak ją wystarczająco długo posmoktam, to może się rozpuści. Kocham smoktać, z wrażenia aż dostaję ślinotoku. Dostałem zamiast smyczy łańcuszek, niektórzy ponoć robią zakłady, czy łańcuszek też zjem.

Dziś rano wziąłem delikatnie do pyszczka pendrajwa, chciałem się podłączyć do komputera i doładować pamięć, ale Pańcia mnie przyłapała i zabrała.

Poza krótkimi połączeniami z internetem dłuższe surfowanie mnie nuży:


Ogólnie sam nie wiem dlaczego, ale ostatnio jestem dość spokojny, jak kwiat lotosu niemalże. Pańcia mnie błogosławi, ostatnio prawie mi z wdzięczności kupiła kwiaty. Ale potem zjadłem jej rękawiczkę i nie ma w czym jechać do Szwecji, więc kwiatów ostatecznie nie dostałem. Maybe later.

Często się ostatnio zamyślam i jestem trochę roztargniony. Bywa że się zamyślam na tak długą chwilę, że aż w końcu zasypiam na pół-stojąco i potem nagle leżę.

Dziś biegałem sobie chyżo po ogródku, aż tu nagle ujrzałem przez okno sąsiadów jedzących obiad - licząc na jakąś spółę, usiadłem jak to mam w zwyczaju w pozycji proszącej. Zauważyli mnie, ale wyśmiali. (??!!)

Mimo wszystko uprzejmie, lecz zdecydowanie proszę, żeby mnie nie nazywać:

dziwadłem (Pańcia)

bulterierozą (Pańcio)

PS. A tak wyglądam, jak sobie włożę orzeszki pod górną wargę:

niedziela, 13 listopada 2011

Taki jestem zimny drań

Tak się rozkosznie wylegiwałem ostatnio w Fastach, ujmując wszystkich uroczym ach jakże uroczym wyrazem twarzy. Najpierw wprawdzie musiałem w samochodzie spędzić jakieś osiem godzin, ale szum silnika tak mnie uspokaja, że zasypiam po około minucie, potem się budzę w stolicy, oglądając to urocze miasto przez szybę auta, ten widok mnie jednak dość szybko nuży, bo znowu zasypiam i budzę się już w okolicach Białegostoku. Muszę przyznać, że od kiedy zjadłem szelki samochodowe, jeździ się trochę mniej wygodnie, obróżka obciera szyjkę i w ogóle, a Państwo jakoś nie kwapią się, żeby kupić nową. Skandal.

Żeby powetować ten dyskomfort, na miejscu natychmiast się wyłożyłem na skórzanej kanapie, memłając w pysku granatową poduszkę (tak samo natychmiast wybuchła afera). Przeniosłem się więc na chwilę na fotel, niech będzie. Ale potem, jak to ja potrafię, uśpiłem czujność, a raczej wlazłem z powrotem na kanapę, usadowiłem się koło Andrzejka i słodko zamknąłem oczka - i jak zwykle nikt nie miał serca mnie budzić i zwalać z sofy :-)


Tak na marginesie zdecydowanie bardziej wolę sofę sztruksową u siebie w domu, tyłek się tak po niej nie ślizga jak po tej skórze.

Udało mi się też odwiedzić Dorotkę, wyjeść jej małe co nieco z kompostownika (trochę potem brzuszek mnie bolał, czego wyraźne ślady roznosiły się w powietrzu, powodując nieustanne wietrzenie) oraz oklektać łapami beżową sofę. (Te sofy to jakiś motyw przewodni mój ostatnio.) (Znowu afera.) No ale tak to już ze mną jest - mnie się kocha w całości z wszelkimi jakże licznymi przymiotami.

Oraz moim dekalogiem - co Pańcio już był uprzejmy kiedyś zaznaczyć - zwanym też Prawem Bulteriera:

PRAWO BULTERIERA

1. Jeśli coś lubię - to jest MOJE

2. Jeśli coś mam w pysku - to jest MOJE

3. Jeśli mogę coś zabrać - to jest MOJE

4. Jeśli miałem to przed chwilą - to jest MOJE

5. Jeśli coś jest MOJE, to w żadnym wypadku nie może być TWOJE

6. Jeśli coś upuszczę z pyska - to jest MOJE

7. Jeśli coś wygląda jak moje - to jest MOJE

8. Jeśli coś zobaczyłem pierwszy - to jest MOJE

9. Jeśli czymś się bawiłeś, i to wypadło Ci z rąk - to automatycznie staje się MOJE

10. Jeśli coś jest złamane lub zepsute - to jest TWOJE

Podpisuję się pod tym czterema łapami.

Pańcia zdaje się nie rozumieć prawa szóstego i uparcie wyjmuje mi z pyska wszystko, co jak wynika z powyższego jest li i jedynie MOJE.

Punkt dziewiąty też jakoś słabo w tym domu respektowany.

Co do punktu 10:

TWOJE wzgl. WASZE jest co następuje:

- sofa
- kapcie 4 pary
- aparat fotograficzny
- dywanik z krówką
- kocyk w jelonki
- kocyk zielony z ikei
- zasilacz do komputera
- czapki Pańcia sztuk 4 i jedna Pańci
- klapki Pańcia
- klapki Pańci
- torby ekologiczne na zakupy szt. ok. 4
- Kuchnia azjatycka
- bardzo dużo egzemplarzy wyborczej
- 1 egzemplarz Zwierciadła
- segregatory Pańci sztuk 3
- ogółem wszystko, co było na półkach dwóch pierwszych od dołu w salonie
- staniki dwa (kocham staniki!!!!!)
- rękaw bluzy Pańcia - bo cała bluza jeszcze jest MOJA
- noga od krzesła
- torba do laptopa
- reflektor wbudowany w podłogę
- miska do prania
- mop
- zmiotka
- ładowarki do telefonu bez końcówek też sztuk cztery
- 9 cyprysików z ogródka
- 1 magnolia
- 1 borówka amerykańska
- drzewko szczęścia (bo JA jestem największym Waszym szczęściem, nie drzewko)
- i wiele innych pomniejszych przedmiotów

Tak więc - jak widać - jestem PRAWDZIWYM BULTERIEREM!

Na miłe zakończenie niedzielnego popołudnia jeszcze jedno zdjęcie:


Jeszcze jedna uwaga: dziś urodziny Pańcia - z tego miejsca z całego serca życzę mu wiele wytrwałości na najbliższe lata.

sobota, 5 listopada 2011

To nie pies, to bullterier

Tak mawia Ciocia Kamilka, nie do końca rozumiem dlaczego, ale śmieszne.

Nadeszły lepsze czasy! Ponieważ psi placyk pod domem zamienił się w plac budowy i nie ma gdzie hasać, na smyczy chodzić nudno, a luzem się nie da, bo podobno nie wszyscy rozumieją, że ich kocham, a jak kocham, to liżę (i czasem skaczę) i zbaczają na mój widok z obranej wcześniej trasy (jeden pan nawet kiedyś zawrócił, a inny spytał, gdzie idę, i poszedł w przeciwną stronę :o), to na hasanie jestem teraz wożony dwa razy dziennie na łączkę :-) Najs! Wożę sobie więc tyłeczek w ciepełku, wyglądając przy tym nieco diabolicznie (pozdrawiam Nergala):

Na łączce sobie hasam bez smyczy jak ten, nie przymierzając, Koń Rafał (dla niewtajemniczonych - Koń Rafał jest bardzo bliski memu sercu i mej mentalności, pozdrawiam rodzinę Kareckich), uprawiam skoki:

biegam na oślep po krzokach, czasem wejdę do rzeczki, czasem złapię zawiechę, przyglądam się wędkarzom, jak się uda, pogrzebię w śmieciach, mam kontrolowaną godzinę świni, generalnie - żyć nie umierać!

Rzeczone krzoki i ja (wytęż wzrok):

W związku z hasaniem wyluzowałem nieco, i proszę, Państwo od razu jacyś tacy zrelaksowani bardziej, Pańcia nie zaciska nerwowo zębów, wchodząc do mieszkania, a od czasu do czasu wpadnie nawet jakiś smakołyk. Sytuacja typu win-win, krótko mówiąc. Rozważę utrzymanie statusu quo, całkiem się opłaca. Chyba że będzie mocno nudno, to się zobaaaaaczy. Tak a propos - ostatni tydzień bardzo dobry bilans miał, tylko kapciuszek jeden nowy (ale drugi zostawiłem nienaruszony!!) i jedna ładowarka do telefonu (po pierwsze, tylko końcówkę odgryzłem, po drugie, leżałem wtedy koło Pańci, było patrzeć, co biorę w paszczękę, noo, z drugiej strony po cichu sobie chrupałem, mogła nie słyszeć, aaaa, no nie wiedziałem nawet, że to już czwarta, nie liczyłem, szczerze mówiąc, te kable nadzwyczaj podobne do siebie wszystkie).

Na spacerach Pańcio zdradza od czasu do czasu ambicje wychowawczo-terapeutyczne. Wychodzi mu różnie, znaczy mi też, tutaj siad jakoś nie en face na przykład wykonałem:

NIE MA SIĘ Z CZEGO ŚMIAĆ, każdemu może się pomylić! (Okej, chwilę mi zeszło, zanim skumałem, że coś nie tak. Nawet taką trochę dłuższą chwilę może.)

Tutaj trochę w złą stronę wystartowałem i z kadru wyskoczyłem:

Ale za to aportowanie!?! Aportowanie mam opanowane na całej linii. Na drugie mam Aportuj. Znaczy na trzecie, bo na drugie Masz.
Aportuję w pełnej krasie:

(Tak na marginesie - przemądrzały sprzedawca w sklepie zoologicznym był zdania, że tej za przeproszeniem zabaweczce nie dam rady, bo BARDZO MOCNO zszyta i TWARDY materiał. Trzy razy powtórzył. BARDZO MOCNO to z niej się włóczka wysypała bezpośrednio po otwarciu, a TWARDA to jest moja głowa a nie ten materiał. Kto się z nią zderzył, np. kolanem, ten wie. Niemniej koncepcja zabaweczki, a i owszem, godna pochwały, lubię takie.)

Nasze codzienne spacery wyciszyły więc ostatnio wszelkie negatywne emocje. Czerpiemy przy tym z nauk wschodu, ja na koniec spaceru zwykłem sobie na przykład przez dłuższą chwilę lewitować:

To bardzo koi, pozwala wyciszyć umysł, usunąć natrętne myśli, taki ni mniej ni więcej kwiat lotosu potem jestem. (Przez chwilę. Krótką raczej dosyć. Potem znowu jestem kwiat, ale taki bardziej rosiczki względnie muchołówki. Lub też młodzieży. Psiej ale. W sumie może coś jednak jest na rzeczy z tym tytułem.)

wtorek, 18 października 2011

Krótka charakterystyka

Dla zrównoważenia ostatnich narzekań, żeby nie było, że SAME KŁOPOTY ZE MNĄ, przypominam, że mam również niewątpliwe zalety.
NIKT nie potrafi tak uroczo wachlować ogonkiem po podłodze - czytaj: walić nim w przysiadzie z całej siły po panelach, oczekując na pokarm!
NIKT nie ma tak rozkosznie zamulonego wyrazu twarzy, jak jest zaspany (czyli przez 3/4 doby).
NIKT nie potrzebuje do życia celulozy tak bardzo jak ja! W szczególności w miękkim wydaniu, papier toaletowy to coś, co kocham i zjadam w każdej ilości (dokładnie wiem, gdzie leży). Rozpływa się wprost w ustach lub, jak mówi Pańcia, krokodylej paszczęce. Ale z braku laku mogę też przekąsić gazetę. NIE, NIE WIEM, JAKI TO MA WPŁYW NA MÓJ ŻOŁĄDEK.
NIKT nie wie, jak mi się udało rozkręcić tulejkę z adresem, którą miałem przyczepioną do obroży - podobno aż tak giętkiego pyska nie mam.
NIKT nie wie - ja też nie - dlaczego tak lubię lizać kaloryfer.


PS. Zdjęcie historyczne - w kwestii aparatu bez zmian. Na zdjęciu JA - biegnę nad jeziorem. To na środku to nie jest trzecie ucho. Szelki również historyczne. Ich sezon, jak wspomniałem wcześniej, uznałem za zakończony już jakiś czas temu. Na zdjęciu młody jestem i piękny i mam taki dziecięcy kształt pyszczka. Niemowlęcy niemalże. Aż łezka się w oku kręci! A raczej toczy, bo oko mam, jak wiadomo, nadzwyczaj wąskie.

poniedziałek, 17 października 2011

Witajcie w ciężkich czasach

No i stało się. Mówią, że mnie nienawidzą.

Dzień 1.
Skończyłem roczek! Dostałem prezent (szybko zjadłem). Zapowiadało się super, zostałem wywieziony na długi spacer, gdzie w końcu mogłem długo biegać bez smyczy, a potem? Czarna seria!

Dzień 2.
Każdy może przechodzić przesilenie jesienne, to chyba ja też? Co z tego, że zjadłem następny kawałek sofy? Ta nadgryziona część została przykryta miękkim, zielonym kocykiem. Bardzo przyjemny kocyk, było nie kłaść na sofę, to by nie był CAŁY W SIERŚCI. Najgorzej, że kocyk już nie starcza, bo trochę mi się nadgryzło z drugiej strony. I podobno przeze mnie nie można teraz zapraszać do domu gości, BO WSTYD. Ja nie wiem, mi do szczęścia ci goście to jakoś szczególnie potrzebni nie są.

Dzień 3.
Czapka, jak leży na parapecie, to znaczy, że moja, chyba to już ustaliliśmy. I nie moja wina, że to już trzecia z rzędu! Parapet jest mój, podobnie jak sofa.

Dzień 4.
Że wyjąłem ze zlewu mrożone mięsko? Zlew też jest mój. A mięso było dla mnie. Wprawdzie miała to być porcja na cztery dni, ale tak uszczknąłem i potem jakoś poszło. Nie dałem rady tylko potem zeskoczyć z sofy na przywitanie pańcia, bo jakoś tak... ciężko na brzuszku się zrobiło. I brzuszek wzdęło. Podobno na pół mrożone mięso szkodzi. Trochę zasmrodziłem może atmosferę w mieszkaniu. Ale za to jak błogo było... A że zlew wysoko jest, to fakt, ale poskakałem, poskakałem, poszarpałem i dałem radę.

Włączanie chilli zet przed wyjściem do pracy WCALE nie łagodzi moich nerwów, ale możecie się dalej łudzić, ookeeeeej. To już wolę tvn24.

Dzień 5.
Podobno jak jestem w towarzystwie ludzi, to jestem grzeczniejszy. No to pojechaliśmy razem do sklepu. Ale ile można czasu robić zakupy?! Odgryzłem się więc od smyczy samochodowej, dziwne, że przy samej szyi? Może i dziwne, jak się ma taki zagięty pysk, to i przy szyi można się odgryźć. Zwłaszcza jak na siedzeniu obok leżą świeże, pachnące paszteciki. Grunt to motywacja. Motywacji mi nie brakuje. I CO PAŃCIA TERAZ DO BARSZCZU ZJE? Nooo, będzie coś sobie musiała przygotować. A wracałem do domu już na kolankach, a nie w bagażniku. Opłacało się :))

Dzień 6.
Zjadłem nową smycz (oj tam oj tam, tylko przegryzłem). NIE WIEM, ILE WAS KOSZTUJĘ.

Dzień 7.
Nowy zwyczaj! Ponieważ moja aktywność może wynikać z niedoboru ruchu, codziennie rano jestem wożony na spacery!!! Hurrraaa! Na wieeeeelką łąkę. Tam sobie hasam wyjątkowo żwawo, hasam hasam, hasam hasam hasam, jak Koń Rafał, aż znalazłem wielką kupę!!!!!! Niewiele myśląc, się wytaczałem. W domu musiałem wziąć prysznic, a potem zjadłem swoją obrożę. Nie no zdjętą ze mnie obrożę, bez przesady, cudów nie ma.

Dzień 8.
Niefart Stefan. Pańcio wyjął mi z pyska kabel do komputera. A tak było blisko!

Dzień 9.
Ponieważ zacząłem się interesować elektrotechniką, a elektrotechnika przebywa głównie na stole (bo jest wysoki), zmuszony byłem wejść na ten stół. I sobie zjadłem również kawałek aparatu! Głównie kabelek, kabelki lubię najbardziej.

Chyba przegiąłem. Mówią, że mnie nienawidzą i nie chcą mnie już mieć!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zwykle mijało następnego dnia, a tu tydzień minął i nie jest dużo lepiej. Póki co robię słodką minę do gorzkiej gry i się zachowuję. Zbieram siły.

PS. Zdjęć brak - patrz dzień 9.

sobota, 24 września 2011

Rozkoszny tydzień


Nie ma nic lepszego w życiu bulika niż tydzień spędzony w 100% w towarzystwie kogoś, kogo się lubi. Przyjechała ciocia Kamilka!!!! I prawie nie wychodziła z domu :) Ach, jakże było cudownie. Wykorzystałem jej słabość do mnie, jak tylko się dało, polegiwałem na niej, obok niej, przy niej, nie odstępowałem na krok, skakałem sobie na nią dziarsko do upadłego (względnie do bolącego), dziurkę nawet w rajstopce zrobiłem, od czasu do czasu delikatnie ząbkami dla zabawy podszczypałem. Co rano wyczekiwałem, aż się obudzi, hipnotyzując ją z bliska wąskimi oczętami. Albo też razem leżakowaliśmy, ja pod paszką, tak jak najbardziej lubię, delikatnie od czasu do czasu pochrapując. Nic mnie tak nie uspokaja jak drzemka na sofie w bezpośrednim kontakcie z człowiekiem.

Czasem się denerwowała i jakoś tak nerwowo reagowała, ale od czego się ma ten owczy owal twarzy, radośnie rozmachany ogonek i fikuśnie zmarszczone czółko – bałwan by się z rozczulenia rozpuścił, a co dopiero taka wrażliwa istota. Ależ ja to jestem wspaniały.

Gaworzyliśmy sobie też całymi dniami:

- No właśnie wpuść takiego bula na chwilę na kanapę i nie masz potem już gdzie się położyć!

- Przepraszam, ale zajmuję bardzo mało miejsca, nawet w stanie rozciągniętym, nie ma potrzeby więc dramatyzować.


- Może teraz ja na ciebie się tak położę i będę fuczeć? Chcesz tak?

- Poproszę, tylko nie w uszko fuczeć, bo wrażliwe mam. I nie w nosek.

- Co ty tak niewinnie wyglądasz psie kiełbasiany?

- Gdyż jestem niewinny przecież.

- Smutnym jesteś pieskiem? Bo masz smutną minę. Chociaż ogólnie wesołe robisz dowcipy.

- Też byś była smutna, jakbyś musiała leżeć na gołych panelach.

- Piesku koński, chodź do mnie, poprzytulamy się, chooodź, doooobry konik, doooobry piesek, serdeleczek, nie wolno gryźć!

- Nie rozumiem, mieliśmy się poprzytulać. A piesek dobry, owszem.

- Heloł bulterier, lubisz pomarańczki?

- Wiadomo, lubię pomarańczki, ciecierzycę, ogórki i sałatę. Ale najbardziej to – tak na przyszłość – jabłuszka lubię. Oraz papier toaletowy.

- Czego ty mnie szturchasz tym wielkim łebkiem?

- Noskiem szturcham, noskiem. I nie wielkim, normalnym noskiem. A szturcham, bo nudno mi jest oraz zjadłbym jabłuszko.

- Mam całe ręce posiniaczone od zwierzątka!!!

- Było się nie opierać, jak na kolankach się mościłem.

- Won, precz, wcale cię nie lubię, udawałam.

- Ale za to ja ciebie lubię! Bardzo bardzo lubię!! Kocham!!! (Kiedy przyjedziesz znowu?)

Tak to nam sielsko dni mijały, było naprawdę uroczo. Co prawda mam parę zastrzeżeń na przyszłość – otóż nie życzę sobie nazywania mnie:

- psem-kiełbasą

- pieskiem-łajdaczkiem

- serdelkiem

- mlaskiem

- tukanem (heloooołłłł?!!?)

Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy – i zostałem znowu sam…

Z tej traumy otworzyłem sobie składzik i powyjmowałem co bardziej atrakcyjne przedmioty. Balerinkę na przykład dawno już upatrzoną napocząłem. Ale tylko jedną, więc tragedii być nie powinno.

piątek, 9 września 2011

środa, 7 września 2011

Kocham swego pańcia - fotostory

Nudziłem się, nudziłem, ale było warto. Przyszedł pańcio - aj law maj pańcio! Do szaleństwa!!!! Pochodzę za nim trochę, on kocha skrobanie moich pazurków po panelach tuż za plecami. Cierpliwością i pracą bullteriery się bogacą. Chodzę chodzę chodzę chodzę chodzę. Nie zjadę. Nie pójdę sobie. Nie ucieknę. Nie jestem gnojkiem małym. Chodzę chodzę chodzę chodzę chodzę. Nie, nie mogę się położyć na chwilę.
AAaaaaaaaa!!!!!! Do ogródkaaaaaaa!!!!

Nie jestem psychol - biegam sobie. Szyyyyyyybko biegam. Biegam biegam biegam biegam biegam. Nie jestem krejzi kokos. Nie jestem czub. Biegam biegam biegam biegam.

A teraz sobie poleguję. Nie, nie żrę trawy. Nie, nie przestanę. Nie jestem mongoł. Nie jestem co za czub. Nie jestem matoł.
Niczego tam. Patrzę sobie. Tak, tak lubię papiery rzuć. Nie zlazę. Właśnie że tak. Właśnie że wolno. Nie przestanę. Co z tego, że już nie możesz. Ja mogę. Mogę mogę mogę mogę mogę mogę mogę mo... łeeeee!!!!!!!! Smycz!!!!!!!!!

Sanczez!!!???? Kurde?!!!??! Nie, nie wiem, na czym się będę teraz prowadzał. Nie robię cielęcej miny teraz. Nie wiem nie wiem nie wiem nie wiem nie wiem. Nie, nie przestanę. Nie, nie pozwalam sobie na za dużo. Nijak się nie zachowuję. Nie, nie usiądę. Nie usiądę. Nie usiądę nie usiądę nie usiądę nie usiądę.

ałAAAAAAAAA!!!!!!!

poniedziałek, 5 września 2011

Dzisiejsze osiągnięcia

Wprawdzie krótko dziś byłem sam w domu, ale się postarałem - w końcu udało się zdjąć z parapetu kołnierz, który należało nosić po operacji, a który leżał bezużytecznie, tak więc go sobie wykorzystałem. Trochę mi zeszło, ale bardzo go ładnie porezałem na kawałki, gdzie się nie dało przegryźć, tam naznaczyłem przynajmniej kłami.
Potem w końcu ktoś przyszedł do domu, więc niewiele myśląc, chwyciłem miskę w zęby i kilka razy nią energicznie rzuciłem o podłogę - szybko zadziałało i natychmiast dostałem jedzenie, suche bo suche, ale zawsze. Miało nie być dokładki, ale walnąłem jeszcze parę razy i proszzzz.
Na deser udało mi się na chwilę zostać samemu w sypialni, to sobie schrupałem mazaka. Właściwie zacząłem tylko. Jeden mazak, a taka afera :/

¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨¨ ajć, ledwie noskiem o klawiaturę zahaczyłem i znowu krzyki. Strasznie pańcia wrażliwa dzisiaj, przyłożę jej lepiej łapę do kolana i sobie parę godzin spokojnie pośpię, w końcu w ciągu ostatniej doby zaznałem tylko 17 godzin snu.

Miłe wspomnienie z jakiejś drzemki:

niedziela, 4 września 2011

Bulikowa niedziela


To ja, Sanczez. Leżę sobie tutaj trochę zamyślony - bo jest nudno, niedziela, nic się nie dzieje, spacerować się nie chce, bo w taki upał?! Do ogródka to jeszcze wyszedłem na siku, ale dalej to mi się nie chciało.

Trochę polizałem pańci stopę...













trochę się dziwiłem otaczającej mnie rzeczywistości...













a potem, zarobiony, postanowiłem przyciąć komara.