Taki jestem.

Taki jestem.
Lubię spanie i godzinę świni (dziś już miałem).

wtorek, 18 października 2011

Krótka charakterystyka

Dla zrównoważenia ostatnich narzekań, żeby nie było, że SAME KŁOPOTY ZE MNĄ, przypominam, że mam również niewątpliwe zalety.
NIKT nie potrafi tak uroczo wachlować ogonkiem po podłodze - czytaj: walić nim w przysiadzie z całej siły po panelach, oczekując na pokarm!
NIKT nie ma tak rozkosznie zamulonego wyrazu twarzy, jak jest zaspany (czyli przez 3/4 doby).
NIKT nie potrzebuje do życia celulozy tak bardzo jak ja! W szczególności w miękkim wydaniu, papier toaletowy to coś, co kocham i zjadam w każdej ilości (dokładnie wiem, gdzie leży). Rozpływa się wprost w ustach lub, jak mówi Pańcia, krokodylej paszczęce. Ale z braku laku mogę też przekąsić gazetę. NIE, NIE WIEM, JAKI TO MA WPŁYW NA MÓJ ŻOŁĄDEK.
NIKT nie wie, jak mi się udało rozkręcić tulejkę z adresem, którą miałem przyczepioną do obroży - podobno aż tak giętkiego pyska nie mam.
NIKT nie wie - ja też nie - dlaczego tak lubię lizać kaloryfer.


PS. Zdjęcie historyczne - w kwestii aparatu bez zmian. Na zdjęciu JA - biegnę nad jeziorem. To na środku to nie jest trzecie ucho. Szelki również historyczne. Ich sezon, jak wspomniałem wcześniej, uznałem za zakończony już jakiś czas temu. Na zdjęciu młody jestem i piękny i mam taki dziecięcy kształt pyszczka. Niemowlęcy niemalże. Aż łezka się w oku kręci! A raczej toczy, bo oko mam, jak wiadomo, nadzwyczaj wąskie.

poniedziałek, 17 października 2011

Witajcie w ciężkich czasach

No i stało się. Mówią, że mnie nienawidzą.

Dzień 1.
Skończyłem roczek! Dostałem prezent (szybko zjadłem). Zapowiadało się super, zostałem wywieziony na długi spacer, gdzie w końcu mogłem długo biegać bez smyczy, a potem? Czarna seria!

Dzień 2.
Każdy może przechodzić przesilenie jesienne, to chyba ja też? Co z tego, że zjadłem następny kawałek sofy? Ta nadgryziona część została przykryta miękkim, zielonym kocykiem. Bardzo przyjemny kocyk, było nie kłaść na sofę, to by nie był CAŁY W SIERŚCI. Najgorzej, że kocyk już nie starcza, bo trochę mi się nadgryzło z drugiej strony. I podobno przeze mnie nie można teraz zapraszać do domu gości, BO WSTYD. Ja nie wiem, mi do szczęścia ci goście to jakoś szczególnie potrzebni nie są.

Dzień 3.
Czapka, jak leży na parapecie, to znaczy, że moja, chyba to już ustaliliśmy. I nie moja wina, że to już trzecia z rzędu! Parapet jest mój, podobnie jak sofa.

Dzień 4.
Że wyjąłem ze zlewu mrożone mięsko? Zlew też jest mój. A mięso było dla mnie. Wprawdzie miała to być porcja na cztery dni, ale tak uszczknąłem i potem jakoś poszło. Nie dałem rady tylko potem zeskoczyć z sofy na przywitanie pańcia, bo jakoś tak... ciężko na brzuszku się zrobiło. I brzuszek wzdęło. Podobno na pół mrożone mięso szkodzi. Trochę zasmrodziłem może atmosferę w mieszkaniu. Ale za to jak błogo było... A że zlew wysoko jest, to fakt, ale poskakałem, poskakałem, poszarpałem i dałem radę.

Włączanie chilli zet przed wyjściem do pracy WCALE nie łagodzi moich nerwów, ale możecie się dalej łudzić, ookeeeeej. To już wolę tvn24.

Dzień 5.
Podobno jak jestem w towarzystwie ludzi, to jestem grzeczniejszy. No to pojechaliśmy razem do sklepu. Ale ile można czasu robić zakupy?! Odgryzłem się więc od smyczy samochodowej, dziwne, że przy samej szyi? Może i dziwne, jak się ma taki zagięty pysk, to i przy szyi można się odgryźć. Zwłaszcza jak na siedzeniu obok leżą świeże, pachnące paszteciki. Grunt to motywacja. Motywacji mi nie brakuje. I CO PAŃCIA TERAZ DO BARSZCZU ZJE? Nooo, będzie coś sobie musiała przygotować. A wracałem do domu już na kolankach, a nie w bagażniku. Opłacało się :))

Dzień 6.
Zjadłem nową smycz (oj tam oj tam, tylko przegryzłem). NIE WIEM, ILE WAS KOSZTUJĘ.

Dzień 7.
Nowy zwyczaj! Ponieważ moja aktywność może wynikać z niedoboru ruchu, codziennie rano jestem wożony na spacery!!! Hurrraaa! Na wieeeeelką łąkę. Tam sobie hasam wyjątkowo żwawo, hasam hasam, hasam hasam hasam, jak Koń Rafał, aż znalazłem wielką kupę!!!!!! Niewiele myśląc, się wytaczałem. W domu musiałem wziąć prysznic, a potem zjadłem swoją obrożę. Nie no zdjętą ze mnie obrożę, bez przesady, cudów nie ma.

Dzień 8.
Niefart Stefan. Pańcio wyjął mi z pyska kabel do komputera. A tak było blisko!

Dzień 9.
Ponieważ zacząłem się interesować elektrotechniką, a elektrotechnika przebywa głównie na stole (bo jest wysoki), zmuszony byłem wejść na ten stół. I sobie zjadłem również kawałek aparatu! Głównie kabelek, kabelki lubię najbardziej.

Chyba przegiąłem. Mówią, że mnie nienawidzą i nie chcą mnie już mieć!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zwykle mijało następnego dnia, a tu tydzień minął i nie jest dużo lepiej. Póki co robię słodką minę do gorzkiej gry i się zachowuję. Zbieram siły.

PS. Zdjęć brak - patrz dzień 9.