Taki jestem.

Taki jestem.
Lubię spanie i godzinę świni (dziś już miałem).

sobota, 5 listopada 2011

To nie pies, to bullterier

Tak mawia Ciocia Kamilka, nie do końca rozumiem dlaczego, ale śmieszne.

Nadeszły lepsze czasy! Ponieważ psi placyk pod domem zamienił się w plac budowy i nie ma gdzie hasać, na smyczy chodzić nudno, a luzem się nie da, bo podobno nie wszyscy rozumieją, że ich kocham, a jak kocham, to liżę (i czasem skaczę) i zbaczają na mój widok z obranej wcześniej trasy (jeden pan nawet kiedyś zawrócił, a inny spytał, gdzie idę, i poszedł w przeciwną stronę :o), to na hasanie jestem teraz wożony dwa razy dziennie na łączkę :-) Najs! Wożę sobie więc tyłeczek w ciepełku, wyglądając przy tym nieco diabolicznie (pozdrawiam Nergala):

Na łączce sobie hasam bez smyczy jak ten, nie przymierzając, Koń Rafał (dla niewtajemniczonych - Koń Rafał jest bardzo bliski memu sercu i mej mentalności, pozdrawiam rodzinę Kareckich), uprawiam skoki:

biegam na oślep po krzokach, czasem wejdę do rzeczki, czasem złapię zawiechę, przyglądam się wędkarzom, jak się uda, pogrzebię w śmieciach, mam kontrolowaną godzinę świni, generalnie - żyć nie umierać!

Rzeczone krzoki i ja (wytęż wzrok):

W związku z hasaniem wyluzowałem nieco, i proszę, Państwo od razu jacyś tacy zrelaksowani bardziej, Pańcia nie zaciska nerwowo zębów, wchodząc do mieszkania, a od czasu do czasu wpadnie nawet jakiś smakołyk. Sytuacja typu win-win, krótko mówiąc. Rozważę utrzymanie statusu quo, całkiem się opłaca. Chyba że będzie mocno nudno, to się zobaaaaaczy. Tak a propos - ostatni tydzień bardzo dobry bilans miał, tylko kapciuszek jeden nowy (ale drugi zostawiłem nienaruszony!!) i jedna ładowarka do telefonu (po pierwsze, tylko końcówkę odgryzłem, po drugie, leżałem wtedy koło Pańci, było patrzeć, co biorę w paszczękę, noo, z drugiej strony po cichu sobie chrupałem, mogła nie słyszeć, aaaa, no nie wiedziałem nawet, że to już czwarta, nie liczyłem, szczerze mówiąc, te kable nadzwyczaj podobne do siebie wszystkie).

Na spacerach Pańcio zdradza od czasu do czasu ambicje wychowawczo-terapeutyczne. Wychodzi mu różnie, znaczy mi też, tutaj siad jakoś nie en face na przykład wykonałem:

NIE MA SIĘ Z CZEGO ŚMIAĆ, każdemu może się pomylić! (Okej, chwilę mi zeszło, zanim skumałem, że coś nie tak. Nawet taką trochę dłuższą chwilę może.)

Tutaj trochę w złą stronę wystartowałem i z kadru wyskoczyłem:

Ale za to aportowanie!?! Aportowanie mam opanowane na całej linii. Na drugie mam Aportuj. Znaczy na trzecie, bo na drugie Masz.
Aportuję w pełnej krasie:

(Tak na marginesie - przemądrzały sprzedawca w sklepie zoologicznym był zdania, że tej za przeproszeniem zabaweczce nie dam rady, bo BARDZO MOCNO zszyta i TWARDY materiał. Trzy razy powtórzył. BARDZO MOCNO to z niej się włóczka wysypała bezpośrednio po otwarciu, a TWARDA to jest moja głowa a nie ten materiał. Kto się z nią zderzył, np. kolanem, ten wie. Niemniej koncepcja zabaweczki, a i owszem, godna pochwały, lubię takie.)

Nasze codzienne spacery wyciszyły więc ostatnio wszelkie negatywne emocje. Czerpiemy przy tym z nauk wschodu, ja na koniec spaceru zwykłem sobie na przykład przez dłuższą chwilę lewitować:

To bardzo koi, pozwala wyciszyć umysł, usunąć natrętne myśli, taki ni mniej ni więcej kwiat lotosu potem jestem. (Przez chwilę. Krótką raczej dosyć. Potem znowu jestem kwiat, ale taki bardziej rosiczki względnie muchołówki. Lub też młodzieży. Psiej ale. W sumie może coś jednak jest na rzeczy z tym tytułem.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz